logo
Sobota, 27 kwietnia 2024 r.
imieniny:
Sergiusza, Teofila, Zyty, Felicji – wyślij kartkę
Szukaj w
 
Posłuchaj Radyjka
kanał czerwony
kanał zielony
 
 

Facebook
 
Drukuj
A
A
A
 
Maria Kwiecień
Adopcja, temat bez tajemnic
Wyd Marianow
 


ISBN 83-7119-466-8
Format 110x180 mm
stron 288
Wydanie 1, Warszawa, lipiec 2004


 

KRĄG CZWARTY - Jawność adopcji

Powiedzieć prawdę (cz.1)

Wydaje mi się, że najtrudniej będzie powiedzieć dziecku, że jest adoptowane.

EWA MORSTIN:
Wiele par małżeńskich zgłaszających się do ośrodków adopcyjno-opiekuńczych jest załamanych długotrwałym i nieskutecznym leczeniem, kolejnymi nieudanymi próbami poczęcia własnego dziecka i tęsknotą za nim.
Nadmierna koncentracja na problemie płodności prowadzi do rozpaczy, poczucia mniejszej wartości, jest przeżywana w kategoriach winy. Adopcję w takim przypadku traktuje się jako zło konieczne. Takie podejście do przysposobienia i własnej bezpłodności jest niewłaściwe. W życiu należy każdy etap zamknąć i przewartościować. Bezpłodność jest taką samą dolegliwością jak każda inna, a przez życie nie da się przejść bezboleśnie.

Jeżeli adopcję traktować się będzie jak plaster na własną ranę, to nic dobrego z niej nie wyniknie. Dziecko nie jest lekarstwem na nasze problemy ani środkiem na podtrzymanie słabnących więzi małżeńskich. Jest człowiekiem i należy je traktować z szacunkiem, w sposób podmiotowy.
Trzeba sobie samemu uczciwie uświadomić, dlaczego chce się dziecko adoptować? Jeżeli przeważają pobudki altruistyczne, to warto rozpocząć starania.
Te pary małżeńskie, które nie uporały się psychicznie z problemem własnej bezpłodności, nie umieją też sobie poradzić z pytaniem: czy należy dziecku powiedzieć, że jest adoptowane?

Chcąc dziecko chronić przed ewentualnymi przykrościami ze strony środowiska, postanawiają ukryć przed nim fakt przysposobienia. Nie zdają sobie jednak sprawy z tego, że nie jest to możliwe, wszak nie żyją w próżni! Sytuację, gdy otoczenie wie, a jedynym nieświadomym jest dziecko, można przyrównać do życia "na beczce prochu".
Im później dziecko się dowie, że jest adoptowane, tym boleśniej, burzliwiej i gwałtowniej to przeżyje, tym głębszego dozna urazu, tym bardziej będzie zbuntowane przeciw rodzicom, którzy je dotychczas oszukiwali.
Należy zrozumieć, że podstawą wychowania jest wzajemne zaufanie i życie w prawdzie, a od nas, dorosłych, zależy, jak dziecko podejdzie do adopcji: czy traktować ją będzie jak mroczną tajemnicę, czy jak radosny fakt urodzenia inaczej.

Jeżeli przysposobienie przedstawimy jako wspaniały dar Boży, jakim jest życie dziecka, które gotowi jesteśmy zaakceptować od pierwszego spojrzenia, któremu chcemy pomóc rosnąć i rozwijać się w optymalnych warunkach, stworzyć prawdziwą, kochającą się rodzinę i działać dla jego dobra, nawet wbrew sobie, to będzie się ono czuło szczęśliwe i bezpieczne.

Jak to zrobić i kiedy? Odpowiedź jest jedna. Jak najszybciej!
Zafascynował mnie sposób, w jaki podeszła do tej sprawy jedna z matek adopcyjnych. Tuląc w ramionach niemowlę, mówiła do niego już od pierwszych dni: "Moje Ty najukochańsze, najdroższe adoptowane maleństwo". I przyszedł moment, kiedy dziecko zapytało "Mamo, co to znaczy adoptowane?"

Inni rodzice opowiadają dziecku bajki o adoptowanych zwierzątkach, o tym, że czasami małżonkowie nie mogą mieć własnego dziecka, a bardzo go pragną, szukają, modlą się o nie i wreszcie znajdują malutkie, kruche niemowlę, bezbronne, czekające na nich.
Trzeba fakt adopcji traktować jako dar Boży, jako coś bardzo ważnego w życiu, obchodzić uroczyście dzień, w którym dziecko przybyło do domu, mówić o radości własnej i całej rodziny, pokazywać zdjęcia. Należy budować historię swojej rodziny, jedyną, niepowtarzalną i wzmacniać w dziecku poczucie dumy, że dane mu jest właśnie w naszej rodzinie żyć i wychowywać się.

I jeszcze jedno. Nie wolno nigdy i pod żadnym pozorem oskarżać rodziny naturalnej dziecka, mówić mu o tym, że zostało porzucone, odepchnięte.
Aby prawidłowo funkcjonować w życiu, trzeba mieć poczucie własnej wartości i zadaniem rodziców jest je w dziecku budować, krok po kroku, tak aby nie zaburzyć mu poczucia bezpieczeństwa.

Nasze dziecko nie jest jedynym, które zostało adoptowane. Problem bezpłodności dotyka co piątą parę małżeńską w Polsce i ma wyraźną tendencję wzrostową.
Zadaniem nas wszystkich, którym problemy adopcji są bliskie, jest budowanie świadomości społecznej i przyjaznego stosunku ludzi do dzieci adoptowanych oraz uzmysławianie tego faktu, że matką nie jest ta kobieta, która urodziła, ale ta, która podjęła na całe życie ogromny trud wychowania dziecka.

 

LEKARZ PSYCHIATRA:
Rodzice adoptujący dziecko mogą mieć z nim problemy wychowawcze, podobnie jak w przypadku rodzonych dzieci. Zdarza się jednak, że kłopoty związane są z sytuacją adopcyjną.
Jak wynika z mojej praktyki zawodowej, przyczyny zgłoszenia się rodziców z adoptowanym dzieckiem do poradni zdrowia psychicznego tkwią często w popełnianych przez nich błędach wychowawczych, takich jak niepoinformowanie dziecka w odpowiednim czasie, czyli w wieku przedszkolnym, o tym, że jest adoptowane. Przed tą prawdą nie można uciec i na ogół tak się dzieje, że dziecko dowiaduje się o niej z zewnątrz, od osób trzecich. Dla nieprzygotowanego na te rewelacje dziecka jest to wstrząs, który w jednym znanym mi przypadku zakończył się próbą samobójczą, w drugim silną nerwicą histeryczną.

Pragnę podkreślić, że powiedzenie dziecku prawdy nie wpływa na osłabienie emocjonalnych więzi rodzinnych, pomaga natomiast uniknąć wielu konfliktów.
Zdarza się, że dziecko ma trudności z nauką spowodowane np. dysleksją i dysgrafią. Rodzice, nie mogąc zaakceptować gorszych wyników dziecka w szkole, stale je karcą, stawiają mu wysoko poprzeczkę, nie są w stanie pogodzić się z ograniczeniami dziecka.

Czasem w rodzinie występuje przesadna dominacja jednego z rodziców powodująca wykluczenie matki lub ojca z decydowania w ważnych dla dziecka sprawach, kłótnie i nieporozumienia w rodzinie. Może to powodować zaburzenia zachowania dziecka (kłamstwo, kradzież, ucieczka z domu) przy jednoczesnym ogromnym pragnieniu, aby rodzice je kochali, a jego dom był prawdziwym domem. Jednak spirala uprzedzeń zaczyna się rozkręcać, rodzice sądzą, że przyczyna niewłaściwego zachowania dziecka tkwi w jego złych cechach charakteru odziedziczonych po rodzicach biologicznych. Do konfliktów może też dojść na tle zazdrości przyjętego dziecka o dziecko rodzone.

Dobre przygotowanie kandydatów na rodziców adopcyjnych i zastępczych do ich ról rodzicielskich, uświadomienie im wielu ograniczeń dziecka spowodowanych odrzuceniem przez rodzinę naturalną, będzie z pewnością sprzyjać uniknięciu sytuacji konfliktowych. Rodzice powinni być otwarci na problemy, z którymi się zetkną, zdawać sobie sprawę, że nie ma gotowych recept wychowawczych, a jednocześnie bez uprzedzeń szukać przyczyn ewentualnych trudności, korzystając z porady specjalistów.

 

MAMA ŁUKASZA:
Nasza przyjaciółka opowiadała nam o pewnej irlandzkiej rodzinie, u której kiedyś przebywała na wakacjach. Rodzina ta składała się z rodziców i kilkanaściorga dzieci. Część z nich była biologicznymi dziećmi tych państwa, a kilkoro było adoptowanych. Przyjaciółka nasza wielokrotnie widziała, jak matka tuliła dzieci, głaskała i czule szepcząc, mówiła im: "Ty moje kochane adoptowane dziecko...". Starsze z tych dzieci w którymś momencie spytało, co to znaczy adoptowane. W odpowiedzi usłyszało: "Znaczy to, że ja ciebie nie urodziłam, ale cię wybrałam. Jesteś moim ukochanym dzieckiem. Jestem twoją mamą i kocham cię". My też tulimy nasze dzieci i szepczemy im do ucha, że są dla nas ogromnym skarbem i że są adoptowane. A kiedy spytają, co to znaczy, tuląc je do serca, powiemy im prawdę.

Każdy człowiek ma prawo do życia w godności i prawdzie. Nie wyobrażamy sobie niepewności i napięć przez długie lata. Wiadomo, że zawsze znajdą się "życzliwi", którzy przyjdą z "pomocą". Ukrywanie tego faktu mogłoby świadczyć o poczuciu winy, wstydzie czy braku akceptacji takiej formy rodzicielstwa. A przecież adopcja nie jest ani gorszą ani lepszą jego formą. To tylko różnica w sposobie narodzin. Miłość jest taka sama.

Wspomniałam, że tulimy nasze dzieci, choć wcześniej mówiłam tylko o Łukaszku. Od kilku miesięcy jest też z nami Zosia, która czekała na nas kilka miesięcy, leżąc w szpitalu. Miała bardzo obciążający wywiad okołoporodowy i niepewną prognozę rozwojową, kiepski słuch. To nieprawdopodobne, jak wiele komplikacji zdrowotnych odchodzi w niepamięć w sprzyjającym, pełnym miłości środowisku rodziny. Zosia tryska zdrowiem, Łukaszek ma się o kogo troszczyć (choć jest trochę zazdrosny), a my z dumą i ogromną radością patrzymy na nasze pociechy.

Łukaszek (obecnie 6-latek) kiedyś podczas lektury Biblii dla maluchów rozmawiał ze mną o historii Abrahama i Sary, o tym, jak mieli wszystko, ale nie mieli dzieci i byli bardzo smutni. Przytuliłam go i głaszcząc po jasnych włoskach, powiedziałam: "Wiesz, synku, mamusia i tatuś też byli tacy smutni. Modliliśmy się, by Pan Bóg odmienił nasz los. I dobry Bóg w darze dał nam ciebie". A na to Łukaszek: "To ja kiedyś byłem u Boga, a teraz jestem z wami?". Przytuliłam go jeszcze mocniej i wyszeptałam: "Tak, synku".

 

MAMA DARKA:
Jak i kiedy powiedzieć dziecku, że jest adoptowane? Myślę, że wtedy, gdy będzie już coś rozumiało, trzeba mu powiedzieć, że jest wybranym dzieckiem. Od niego będzie zależało, co później zrobi i jak będzie dalej.

 

MAMA MARTY:
Fakt kwalifikacji był dla nas bardzo ważny, ponieważ od tego dnia zaczęliśmy się ujawniać z adopcją, nasze przygotowania na przyjęcie dziecka nabrały bardzo odpowiedzialnego charakteru. A ponadto umocnił naszą wiarę, że możemy być rodzicami. To, czego doświadczyliśmy w tym czasie, przeszło nasze najśmielsze oczekiwania. Temat adopcji zdominował wszelkie rozmowy z rodziną i przyjaciółmi. Wzbudził wielkie zainteresowanie, radość, a nawet łzy wzruszenia. Ale co najważniejsze, i uważam to za cud, mój mąż zaczął odkrywać w sobie ojca. Ten czas był dla nas jednym z piękniejszych okresów naszego małżeństwa.

W tym czasie wielkiej radości doświadczyliśmy też negatywnej reakcji otoczenia, co prawda była ona odosobniona. Niektórzy nasi znajomi byli zaskoczeni wieścią o adopcji. To nam uświadomiło, że niektóre bliskie osoby potrzebują, tak jak my wcześniej, czasu na akceptację takiej decyzji.

 

MAMA KRZYSIA I JULCI:
Od razu zakładaliśmy, że powiemy dzieciom, że są adoptowane. Teraz, gdy Krzyś ma prawie 7 lat, nie wydaje się to takie proste, ale próbujemy. Wykorzystuję pojawienie się Julci w naszej rodzinie i tłumaczę mu, że niektóre mamusie noszą dzidziusia w serduszku, a niektóre w brzuszkach. To naprawdę zadziwiające, ale Krzyś sam stwierdził, że on był w serduszku.
Dzieci zmieniły nasze życie o 180 stopni, często jestem niewyspana, zmęczona, czasem bez humoru, ale nawet w najtrudniejszych chwilach, gdy o nich myślę, czuję się szczęśliwą kobietą. Bardzo im za to dziękuję.

 

OJCIEC RODZINY SKŁADAJĄCEJ SIĘ Z CZWORGA RODZONYCH DZIECI I DWÓJKI ADOPTOWANYCH:
Dziecko jest darem, poprzez który możemy tworzyć dobro. Uważam, że jeżeli dziecko jest kochane, to niezależnie od wieku, w jakim dowie się o adopcji, przyjmie tę wiadomość dobrze i bez stresów. Należy powtarzać dziecku, że się je kocha. Dziecko ucałowane i zapewnione o miłości rodzicielskiej, wychodzi z domu do swoich zajęć dowartościowane, z poczuciem pewności siebie, ma ułatwiony start w codzienne życie.

 

MAMA PIOTRUSIA:
Nigdy nie ukrywaliśmy faktu, że nasz synek jest adoptowany, co zresztą w naszym małym mieście nie byłoby możliwe. A my jesteśmy dumni, że mogliśmy się nim zaopiekować i mamy szansę wychować go na wspaniałego człowieka. Na pewno, gdy nadejdzie moment, że będzie umiał to zrozumieć, od nas dowie się, w jaki sposób staliśmy się rodziną. Nie chcielibyśmy, żeby w przyszłości powiedział mu o tym ktoś obcy.
Od samego początku uczymy Piotrusia miłości do ludzi i uczciwości. Staramy się być dla niego przykładem i na razie to się udaje. Zrobimy wszystko, by nas szanował i kochał, bo tak powinno być, ale trzeba nad tym już teraz pracować.

 

MAMA ANI:
O naszych zamiarach wiedziała tylko ciocia zakonnica, dzięki której trafiliśmy do Katolickiego Ośrodka Adopcyjno-Opiekuńczego. Rodzicom powiedzieliśmy tydzień przed przyjęciem Ani do rodziny, gdy już było wiadomo, że jest, i kiedy po nią pojedziemy. W rodzinie nie usłyszeliśmy ani jednego głosu powątpiewania. Jedni z większym, inni z mniejszym entuzjazmem przyjęli naszą decyzję, jako przede wszystkim NASZĄ sprawę. Rodzice - jak to oni - martwili się tylko, żeby dziecko było zdrowe. Tak jak zawsze, chcieli dla nas najlepiej. Ania zachwyciła sobą i nie było problemów z jej zaakceptowaniem przez kogokolwiek. Dawno temu, gdy jeszcze nie myśleliśmy o adopcji, usłyszałam w rodzinie męża głos o tym, że dzieci adoptowane są jednak kimś obcym. Wystarczyła jedna mała istotka, by okazało się, że jest tak "swoja", jak wszystkie dzieci w rodzinie, a może jeszcze bardziej! To taki stereotyp, który funkcjonuje w sferze racjonalnych rozważań, ale kiedy ma się przed sobą konkretną osobę, dziecko, które się kocha, przestaje mieć znaczenie, "którymi drzwiami to dziecko weszło do rodziny" (cytat z listu gratulacyjnego jednej z cioć na wiadomość o przybyciu Ani - takich listów było więcej, chowam je dla niej).
Wszyscy, którzy przychodzili oglądać Anię (a było ich na początku zbyt wielu), mówili, że "taka ładna". Zastanawiałam się, jakie to ma znaczenie i co by mówili i myśleli, gdyby nie była ładna. Z drugiej jednak strony - czy są brzydkie niemowlęta?

 

EWA:
Kończyłam drugi rok liceum i miałam za sobą uroczyste oświadczenie, że po serii nieudanych prób mam dość adopcji i będę radzić sobie w życiu sama.
Była sobota. Pośpiesznie jadłam obiad, bo musiałam jeszcze przygotować się do wyjścia. Przyszła siostra przełożona i poprosiła mnie do kancelarii. "Poznałam pewną panią..." - mówiła. A więc kolejna próba. Pomimo jednak moich wcześniejszych oświadczeń nie byłam zła, że wbrew mojej woli siostry mnie przedstawiły. Rozmowa była miła, ale starałam się nie pozostawić złudzeń, że geniuszem nie jestem. Spotkałyśmy się raz... drugi... I po trzech miesiącach nie wróciłam już z odwiedzin. Zadzwoniłam, pytając, czy mogę zostać, i zostałam do dziś.

Wszelkie formalności oczywiście załatwiała Mama, ja już wyraziłam chęć adoptowania jej - dziś się z tego śmiejemy. Tak więc kompletnie mnie nie interesowały "papierki", które trzeba było załatwić. Musiałam jednak przejść np. test na inteligencję. Pierwszy raz w życiu myślałam, że pobiję kogoś, i to zupełnie obcą osobę. Wtedy jeszcze nic lub prawie nic na temat testów nie wiedziałam i pytania wydawały mi się idiotyczne i upokarzające. Nie byłam w nastroju do układania klocków. Usiłowałam zademonstrować swoją niechęć, ale niestety mój "przeciwnik" pozostawał niewzruszony - pani psycholog ze stoickim spokojem zerkała to na mnie, to na tykający stoper... No cóż! Jej cierpliwość zatriumfowała, poukładałam klocki. Jeszcze raz podobnie się wzburzyłam, kiedy po rozprawie sądowej sędzina powiedziała, że nakazuje mi posłuszeństwo. Spojrzałam na nią jak na ufoludka. Ledwie się powstrzymałam, żeby nie posłać komentarza... Nie wydawało mi się, aby obca osoba miała prawo cokolwiek mi nakazywać, a już szczególnie coś, co musi wypływać z mojego serca.

Do owej Pani zaczęłam się zwracać "ciociu". Nigdy do nikogo nie mówiłam "mamo" i raczej nie przeszłoby mi to przez gardło. Dla mojej "cioci" nie stanowiło to problemu. Zaczęła się jednak szkoła i opowiadanie o "cioci" mogłoby prowokować pytania - więc mówiłam "mama". Potrzebowałam jednak sporo czasu, aby stopniowo zacząć zwracać się do mojego adoptowanego rodzica "mamo".
Ponieważ zmieniłam środowisko i miejsce zamieszkania, nikt poza rodziną i znajomymi mamy nie wiedział, że zostałam adoptowana. Mama poradziła mi, aby nikogo nie uświadamiać. Nie wiedziałam, dlaczego miałabym to ukrywać, ale uznałam, że pewnie tak będzie rozsądniej.
Ponieważ chciałam być lojalna wobec swoich krewnych, nie chciałam zmienić nazwiska. Kiedy zaczęłyśmy jednak rozmawiać o tym, powiedziałam, że w sumie to nie ma co się upierać przy tym, i zgodziłam się je zmienić. Bałam się, że kiedy nauczyciel będzie sprawdzał listę obecności, nie będę na nie reagować - na szczęście obyło się bez takiej wpadki.

Swoich krewnych odwiedzałam bardzo rzadko, a z biegiem lat jeszcze rzadziej. Przez 7 lat spotkałam ich zaledwie kilka razy. Po kilku latach pojechałyśmy razem z moją adoptowaną Mamą na grób mojej naturalnej Mamy. Chciałam odwiedzić moją ciocię. Wiedziałam, ile to kosztuje moją Mamę, ale nalegałam - chciałam się o czymś przekonać. Po kilkudziesięciu minutach rozmowy z bliższymi i dalszymi członkami rodziny pożegnałam się i czułam, że to właściwie koniec moich związków z tą rodziną. Nie wydarzyło się nic nadzwyczajnego. Po prostu nastąpił jakiś przełom. Już nie czuję potrzeby kontaktowania się z nimi. Czasem wyślę pocztówkę...
Zapuściłam korzenie w swojej nowej rodzinie... Na początku oczywiście nie było łatwo. Byłam "nowa" i wzbudzałam ciekawość. Teraz jednak już nie czuję nawet cienia wyobcowania.

Kilka miesięcy temu oglądałam film fabularny o adopcji dzieci i nagle - ku wielkiemu zdziwieniu - poczułam, że to mnie już nie męczy, że mogę o tym swobodnie mówić. Wtedy zadzwoniłam do ośrodka adopcyjnego, do pani Marii. Zaproponowała mi spotkanie. Podczas rozmowy z obcymi ludźmi okazało się jednak, że może przełom nastąpił, ale mam jeszcze sporo do zrobienia, zanim o mojej przeszłości będę mogła mówić naprawdę ze spokojem. Przez przypadek kilka dni po owym przełomie podczas zajęć na uczelni lektorka spytała mnie, czy ktoś czytał mi bajki w dzieciństwie. Powiedziałam, że nie bardzo pamiętam, i aby uniknąć dalszych pytań, powiedziałam, że moje dzieciństwo było dość skomplikowane. Ku mojemu zaskoczeniu pojawiły się kolejne pytania, na które nie mogłam nie odpowiedzieć. Skoro jednak niedawno uznałam, że już stać mnie na ujawnienie mojej przeszłości, zebrałam się w sobie i "wyrzuciłam z siebie" kilka szczegółów z mojego dzieciństwa. Powiedziałam, że kiedy miałam 3 miesiące, moja mama została zamordowana, potem spędziłam 10 lat w domu dziecka i w wieku 16 lat zostałam adoptowana. Kiedy to mówiłam, zaledwie kilka zdań, moje nerwy były napięte do granic możliwości. Głos mi się załamywał, bałam się, że nie wytrzymam i już jako dojrzała studentka wybuchnę płaczem przy całej grupie. Usłyszałam krótki komentarz, że rzeczywiście moje dzieciństwo nie było łatwe... Lektorka zmieniła temat, a ja dość szybko doszłam do siebie.

Nigdy nie myślałam, że moje dzieciństwo było wyjątkowo trudne. Uważałam, że było jakie było, pod wieloma względami miałam szczęście i pewnie wiele milionów afrykańskich czy azjatyckich dzieci zazdrościłoby mi tego, co miałam. Kiedy jednak zaczęłam mówić moim znajomym o adopcji, byłam nieco zdziwiona, że nie słyszę "och" i "ach". Ich dojrzałość, spokojne reakcje oraz to, że po tym, co usłyszeli, ich stosunek do mnie jest taki sam jak przedtem, sprawiły, że i ja zaczęłam podchodzić do tego tematu ze spokojem.

Kiedy byłam w szkole średniej, Mama doradziła mi (nie nakazywała!) przemilczenie prawdy o adopcji. Nie wiedzieli o niej nawet nauczyciele, by jak twierdziła Mama, nie wpływało to w żaden sposób na moją ocenę. Uznała, że moje nowe życie niesie ze sobą bardzo dużo stresu, z którym będę musiała sobie sama radzić i na razie mówienie o tym, że zostałam adoptowana jest nikomu niepotrzebne. Obawiała się poza tym, że koledzy i koleżanki mogliby to w jakiś sposób wykorzystać przeciwko mnie. Przyznałam jej, że ma rację, jednak długo nie rozumiałam tego, aż do momentu kiedy owi koledzy i koleżanki z klasy chcieli dokonać na mnie osądu przed wychowawczynią. Powód był absurdalny, ale ważny był sam sposób postępowania.
Nauczona byłam, że moim obowiązkiem jest pomagać innym w nauce. Na szczęście nie miałam z nią kłopotów. "Przeniosłam" to przyzwyczajenie w nowe środowisko. Kiedy jednak spostrzegłam, że koledzy i koleżanki wcale tak naprawdę nie korzystają z mojej pomocy, lecz mnie wykorzystują, a moje oceny z uwagi na poświęcany im czas są coraz słabsze, postanowiłam to zmienić. I wtedy ci, którzy jeszcze przed chwilą nazywali się moimi przyjaciółmi, stali się we wrogami. Zaczęli szukać przyczyn moich dobrych ocen w szkole w niesprawiedliwości nauczycieli oraz w tym, że moje życie jest znacznie lepsze od ich życia.

Gdyby znali moją przeszłość pojawiłyby się pewnie wtedy dotkliwe żarty. A być może i ja zaczęłabym mieć wątpliwości co do moich ocen, gdyby nauczyciele wiedzieli o mojej przeszłości. Wiem, jak potwornie złośliwi mogą być ludzie, więc cieszę się, że nie wiedzieli o niczym. Ta przeprawa była dla mnie bolesnym doświadczeniem, długo nie mogłam uwierzyć, otrząsnąć się, zrozumieć. Cierpiałabym pewnie dużo bardziej, gdyby trafili i w ten czuły punkt.

Tak więc, to czy mówić i kiedy mówić o adopcji, Mama pozostawiła mojej ocenie sytuacji. Cieszę się, że poradziła mi w ten właśnie sposób. Po latach dojrzałam, aby zmierzyć się z przeszłością. Jestem przygotowana i dlatego odbywa się to niemal bezboleśnie. Mama mówi, że dziś jestem "ubrana w pancerz zwany miłością". Jakiś ślad w mojej psychice i zachowaniu pozostanie jednak na zawsze...


Zobacz także
Wiesława Stefan
Kiedy młody człowiek zaczyna rozeznawać swoje powołanie do kapłaństwa, stanu zakonnego czy do małżeństwa, jedną z podstawowych spraw jest zdolność do dojrzałej miłości. Na tę dojrzałą miłość wskazuje rozłąka z rodzicami, nie tylko w fizycznym opuszczeniu domu rodzinnego, ale też w sensie emocjonalnym...
 
O. Joseph-Marie Verlinde
Bycie ojcem jest w obecnych czasach zadaniem szczególnie trudnym. Nie w sensie fizycznego zrodzenia, ale w sensie biblijnym – odpowiedzialności za wzrastanie dziecka, później człowieka młodego, dorastającego, aż do jego wieku dorosłego. To ojciec jest dla niego tym, który symbolizuje otaczający świat. Ojciec przedstawia się dla dziecka jako ten „inny”, ktoś drugi, w odróżnieniu od matki, która jest z nim raczej w bardzo bliskiej więzi. Później jednak ojciec jest tym, który pomaga dziecku „narodzić się po raz drugi”...
 
ks. Mirosław Tykfer
My chrześcijanie jesteśmy przekonani i głęboko w to wierzymy, że Bóg jest większy od ludzkiej kalkulacji. Nawet więc jeśli nie potrafimy właściwie ocenić przyczyn przemocy na świecie, powinniśmy pozostać wierni Bogu w okazywaniu miłości wobec bliźnich. Bóg może bardzo owocnie wykorzystać wszystkie problemy świata, jeśli pośród nich chrześcijanie będą ewangelicznym światłem. 

Z kard. Peterem Turksonem rozmawia ks. Mirosław Tykfer
 

___________________

 reklama
Działanie dobrych i złych duchów
Działanie dobrych i złych duchów
Krzysztof Wons SDS