logo
Sobota, 27 kwietnia 2024 r.
imieniny:
Sergiusza, Teofila, Zyty, Felicji – wyślij kartkę
Szukaj w
 
Posłuchaj Radyjka
kanał czerwony
kanał zielony
 
 

Facebook
 
Drukuj
A
A
A
 
Maria Kwiecień
Adopcja, temat bez tajemnic
Wyd Marianow
 


ISBN 83-7119-466-8
Format 110x180 mm
stron 288
Wydanie 1, Warszawa, lipiec 2004


 

KRĄG TRZECI

Rodzice (cz.1)


Mamo, Tato, tu jestem!
Urodziłam się - czekałam - przyjdźcie do mnie, pokochajcie i przyjmijcie do rodziny. Pragnę bardzo być razem z Wami - tulić się, całować Was i bardzo pokochać.
Jest mi bez Was smutno i codziennie oczekuję Waszego przyjścia.
Postaram się być jak najlepsza, chociaż nie mogę obiecać na pewno, że będę najpiękniejsza, najzdrowsza i najzdolniejsza.
Pokochajcie mnie taką, jaka jestem.
Czekam na Ciebie, Mamusiu, i na Ciebie, Tatusiu.
Ania

 

ROZWÓJ UCZUĆ

Rodzice adopcyjni mówią, że wystarczy kochać dziecko, żeby wszystko było dobrze. Czy łatwo jest pokochać obce dziecko?

RODZICE EWUNI:
Nasza Ewunia urodziła się z piątej ciąży. Czworo pierwszych dzieci było całkowicie zdrowych - ona urodziła się poważnie chora. Już przy samym "przywitaniu" ze światem otrzymała "wyrok" - najwyżej 3 miesiące życia. Ale Ewa chciała żyć, bardzo chciała żyć, na przekór wszystkim diagnozom przeżywała wszystkie prognozowane "limity" życia - 3 miesiące, rok, 2 lata, 5 lat.

Poznaliśmy ją, gdy miała 4 latka, a za sobą długą tułaczkę po szpitalach, pobycie w Domu Małego Dziecka, wreszcie w Domu Pomocy Społecznej dla Dzieci (DPS). Choroba w jej małym organizmie czyniła ogromne spustoszenie. W końcu też zaczęto dopatrywać się oznak upośledzenia umysłowego. Nikt wcześniej nie zadbał o chrzest dziecka, gdy przybyła więc do naszego zakładu, dyrektorka postanowiła ją ochrzcić. Szukała dla niej wśród pracowników rodziców chrzestnych i wybór padł na mnie i mojego męża. Byliśmy nieco zaskoczeni, ale zgodziliśmy się uszczęśliwieni, myśląc, że skoro nie mamy własnych dzieci, będziemy mieć choć chrześnicę.

Gdy zobaczyłam Ewunię po raz pierwszy, czułam ogromny lęk. Ta czteroletnia dziewczynka mierzyła zaledwie 80 cm, nie umiała chodzić, prawie nie mówiła, nie potrafiła korzystać z nocniczka, była przerażona nowym otoczeniem, a kiedy zostawała sama, kiwała się rytmicznie albo uderzała główką pokrytą pięknymi loczkami w poduszkę, w za dużym jak na nią metalowym, białym, zimnym szpitalnym łóżku. Któraś z pielęgniarek powiedziała wtedy do Ewuni: "Zobacz, twoja mama przyszła". Ja poczułam się niezręcznie, a dziecko zdziwione popatrzyło na mnie swoimi ślicznymi, mimo że zażółconymi przez chorobę, oczkami. Kiedy niedługo potem Ewa leżała w Centrum Zdrowia Dziecka w związku z kolejnymi badaniami, razem z mężem zaczęliśmy regularnie ją odwiedzać. Nasze wizyty stawały się coraz dłuższe. Było w Ewie coś, co nas "magnetyzowało" i nie pozwalało odejść. Po dwóch tygodniach dziecko zaczęło samo nazywać nas "mamą" i "tatą".

Gdy wróciła ze szpitala, postanowiliśmy zapraszać ją na weekendy do naszego domu. Coraz bardziej przyzwyczajaliśmy się do obecności dziecka. Ewa też zaczynała nas kochać i na swój dziecinny sposób walczyła o to, by móc być z nami. Mówiła jeszcze słabo, ale już próbowała domagać się od pielęgniarek z oddziału w DPS, by wołały nas do niej w różnych porach dnia. Zostawialiśmy wtedy swoją pracę i biegliśmy do niej.
Święta Wielkanocne spędziła z nami w domu. Była wtedy u nas cały miesiąc i o powrocie do zakładu nie chciała nawet słyszeć. Zdecydowaliśmy wtedy, że musimy coś postanowić. Podjęliśmy więc starania o adopcję Ewy.

Lekarka, która leczyła Ewunię od urodzenia, nie mogła się nadziwić, że dziecko wreszcie zaczęło nadrabiać opóźnienia rozwojowe. Ewa bowiem zaczynała chodzić i mówić, próbowała samodzielnie jeść i przestawała korzystać z pieluch. Także wyniki badań świadczyły o tym, że jej stan się poprawią. Jednym słowem Ewunia zaczęła się zmieniać. Dość powiedzieć, że psycholog, który w momencie przyjęcia jej do DPS określił stopień upośledzenia jako znaczny, po pół roku zmienił orzeczenie na stopień lekki, zaznaczając przy tym, że nie jest to kres możliwości rozwojowych Ewy.

Nie tylko Ewa się zmieniała, ale my także. To niesamowite, jak przez te pół roku przeobraziło się nasze małżeństwo. Byliśmy razem już od 7 lat, zdawać by się mogło, że to wystarczający okres, żeby dobrze się poznać. Jednak dziecko wniosło w nasze życie zupełnie inną, nową, nieznaną nam wcześniej jakość. Przestały się liczyć nasze wcześniejsze zainteresowania i upodobania, bo nie żyliśmy już tylko dla siebie i musieliśmy brać pod uwagę potrzeby i możliwości Ewuni. Nie zostaliśmy od razu idealnymi rodzicami, nie chcę tego powiedzieć, ale zaszła w nas pewna, na pozór może nawet mało zauważalna, zmiana. Zmiana hierarchii wartości.
Byliśmy (i zawsze będziemy) wdzięczni Ewuni, że pokochała nas i zaakceptowała pomimo naszych wad, słabości, niedoskonałości. Własnym przykładem uczyła nas miłości bezwarunkowej, umiała nas pokochać takimi, jakimi jesteśmy.

Nie byliśmy idealnymi rodzicami, ja, w dzień wymagająca matka, w nocy budziłam się z drżeniem serca tylko po to, by nasłuchiwać, czy Ewunia oddycha, ciągle byliśmy zapracowani i zniecierpliwieni. Nieraz zmęczenie codziennymi sprawami brało górę i wtedy, jak wszyscy ludzie, ulegaliśmy emocjom, złościliśmy się, kłóciliśmy i krzyczeliśmy. Ewa uczyła nas cierpliwości, nie tylko przykładem mężnego znoszenia choroby, z którą musiała borykać się. Były momenty, że zawstydzała nas. Czułam się beznadziejnie głupio, gdy to małe dziecko zwracało mi uwagę, że się źle zachowuję. Do końca życia zapamiętam pewną sytuację, gdy podenerwowana innymi sprawami, nakrzyczałam w złości na Ewę. Dziecko opuściło główkę i swoim dziecięcym, nieporadnym jeszcze językiem powiedziało cichutko: "Smutno Ewie, nie krzycz, trzeba kochać". Powiedziała to w takim momencie i w taki sposób, że to krótkie zdanie spadło na mnie niczym grom z jasnego nieba. Mogłam wszystkiego się spodziewać, że przez mój krzyk rozpłacze się albo obrazi, ale nie tego, że 4-letnie dziecko zwróci mi uwagę, tłumacząc, co to znaczy kochać. Mnie 30-letniej kobiecie.

Kiedy nasi znajomi dowiadywali się, że staramy się o adopcję chorego dziecka, albo próbowali nas odwieść od tego zamiaru, albo patrzyli na nas jak na bohaterów. Nie rozumieliśmy ani jednych, ani drugich. Przecież nie robiliśmy nic nadzwyczajnego, to Ewa była cudownym darem, pięknym, mądrym i dobrym człowiekiem, który uczył nas tak wielu rzeczy. A my - przecież kochaliśmy ją, a nie jej chorobę.
Wiedzieliśmy, że Ewunia może w każdej chwili od nas odejść, liczyliśmy się z tym. Może właśnie dzięki temu rozumieliśmy, że chodzi o samą istotę pojmowania życia, że nieważna jest długość życia, ale jego jakość. Kiedy ludzie dziwili się tej decyzji adopcji z uwagi na to, że Ewa jest chora i może niedługo umrzeć (więc po co to wszystko), odpowiadaliśmy, że przecież nikt nie zna swego losu i nie wie, ile lat będzie żył. Zrozumieliśmy, że nie wolno w taki sposób oceniać wartości życia człowieka.

Ewunia była z nami przez rok. Był to najpiękniejszy rok naszego życia, dzięki niej zmieniliśmy się wewnętrznie i nowego wymiaru nabrało nasze małżeństwo. Choć nie ma już Jej z nami, czujemy się tak, jakby nam towarzyszyła. Tak wiele wniosła w nasze życie, że nigdy nie będzie już ono takie jak dawniej. Wiemy teraz jak bardzo można pokochać "cudze" dziecko, bo to ona nauczyła nas tej miłości. W przyszłości chcemy adoptować drugie dziecko. Ono będzie wiedziało od nas, że jest adoptowane i że wcześniej miało siostrzyczkę.

Sądziliśmy, że jesteśmy przygotowani na to, że kiedyś zostaniemy sami - bez Ewuni - ale myliliśmy się. Był to dla nas pomimo wszystko ogromny cios. Nie czuliśmy się jednak zbuntowani wobec Boga i ludzi, że nas to spotkało, nie szukaliśmy w nikim winy. Po prostu tak miało być. Przy Ewie nauczyliśmy się żyć pogodzeni z losem. Pozostał tylko ból po stracie jedynego, ukochanego dziecka.

 

O Adasiu mówią jego rodzice

MAMA:
Kiedy wzięliśmy Adasia do domu, miał 3 miesiące i tydzień. To swoje trzymiesięczne życie spędził w szpitalu, gdzie leżał, wpatrując się w sufit, nie reagując na bodźce. Robił wrażenie dziecka niesłyszącego, a były to już objawy choroby sierocej. Ten stan utrzymywał się jeszcze kilka miesięcy. U dziecka wcześniaka rozpoznano wrodzoną wadę serca i przepuklinę pępkową. Mieliśmy zalecenie stałej opieki kardiologicznej i neurologicznej ze względu na mózgowe porażenie dziecięce, które zresztą już się cofnęło. Trudno było lekarzom ustalić wówczas jednoznaczną prognozę rozwojową.

Jednocześnie wczesną adopcję uznano za bardzo wskazaną ze względu na możliwość indywidualnej opieki stymulującej rozwój dziecka.
Mając 6-8 miesięcy, Adaś jeszcze nie podnosił główki, dużo chorował. Nie wszystkie próby leczenia w domu powiodły się, dwa razy musiał być w szpitalu. Było to dla nas ciężkie przeżycie, bo każdy pobyt trwał miesiąc.

TATA:
Żeby zminimalizować stres dziecka byliśmy u niego codziennie. Głównie żona przynosiła zupki z domu i spędzała tam cały dzień, od rana do zaśnięcia Adasia - do godz. 22.

MAMA:
Adaś ma alergię oddechową i słabą odporność. Wymaga specjalnej diety, leków uodporniających, a także rehabilitacji ruchowej. Korzystaliśmy z wszelkich możliwości pomocy medycznej, państwowej i prywatnej. W wyniku tych wszystkich działań po roku objawy chorobowe cofnęły się, chłopiec wspaniale się rozwija, jest teraz bardzo sprawny ruchowo, dobrze chodzi, efekty są zadziwiająco dobre. Waży 13 kg, przy wadze urodzeniowej 1650 g, ma apetyt, śpi dobrze. Jest bardzo pogodny. Dużo pomaga nam rodzina. Początkowo mama była przeciwna, a teraz jest najukochańszą babcią dla najukochańszego wnuczka.

TATA:
Ciężko przeżyliśmy choroby dziecka, nieraz brakowało cierpliwości, te wszystkie nieprzespane noce... Ale cieszymy się, że jest z nami. Zmarnowałby się, gdybyśmy go nie wzięli. Pyta pani o uczucia do dziecka? Chyba od pierwszego wejrzenia pokochaliśmy go i to uczucie się pogłębia.
Nie mam uczucia, że to nie moja krew. Uważam, że to moje dziecko.

MAMA:
Teraz, kiedy Adaś mniej choruje, prawidłowo się rozwija, chcielibyśmy wystąpić o adopcję drugiego dziecka.

 

OJCIEC JULII KATARZYNY:
Pewnego dnia, nie spodziewając się niczego, wracałem jak co dzień z pracy do domu. Gdy tylko przekroczyłem próg, zobaczyłem, że oczy mojej żony promienieją szczęściem. Nie zdążyłem o nic zapytać, gdy objęła mnie i ze łzami w oczach wyszeptała, że... zostaliśmy rodzicami. Oboje płakaliśmy ze szczęścia. Nie mogliśmy się doczekać dnia, w którym ujrzymy i odbierzemy ze szpitala naszą córeczkę. Muszę się jednak przyznać, że w głębi duszy odczuwałem niepokój, czy na pewno potrafię byś prawdziwym ojcem i czy pokocham to dziecko całym sercem. Ale gdy tylko spojrzałem na nią po raz pierwszy, wszelkie obawy natychmiast się rozwiały. Zrozumiałem, że moje serce czekało na to właśnie dziecko. Gdy trzymałem naszą małą Kruszynkę na rękach przy jej łóżeczku w szpitalu, coś w głębi duszy szeptało mi: "Teraz jesteś tatusiem, a to jest twoje dziecko". Od pierwszej chwili pokochałem ją i nie wyobrażam sobie życia bez niej.

Dzień, w którym przywieźliśmy naszą Maleńką do domu, uważamy za najszczęśliwszy w naszym życiu. Przez pierwsze dni nie mogliśmy się ani na chwilę od niej oderwać. Oto w naszym domu zamieszkał nowy człowiek - nasz największy skarb. Nie da się opisać tego, co wówczas czuliśmy. Jakoś bez specjalnych trudności weszliśmy w ten nowy etap naszego życia. Żona dostała urlop macierzyński, a ja pracowałem, nie mogąc się doczekać powrotu do mojej ukochanej rodziny. Tak jest do dziś i myślę, że będzie tak jeszcze długo.

Wkrótce okazało się, że los szykuje nam tysiące chwil, które pamiętać będziemy do końca życia. W wieku 4 miesięcy nasza córeńka została doprowadzona do Boga, otrzymując sakrament chrztu świętego i przyjmując imiona Julia Katarzyna. Parę miesięcy później znów przeżyliśmy wzruszenie nie do opisania, gdy wypowiedziała pierwsze słowo: "mama", a potem "tata" i "baba". Płakaliśmy ze szczęścia także wtedy, gdy po raz pierwszy samodzielnie stanęła w swoim łóżeczku oraz gdy robiła pierwsze, nieporadne kroczki.

Wiemy, że i ona kocha nas swoim małym serduszkiem. Bardzo za nami tęskni, gdy tylko któreś z nas jest poza domem. Wita nas z wielką radością, drepcząc za nami krok w krok i powtarzając "mama - mama" i "tata - tata". Wierzymy, że przywiązała się do nas od pierwszego dnia i że jest z nami szczęśliwa.

 

RODZICE OLI I JACKA:
Kiedy urodził się nam synek, byliśmy bardzo szczęśliwi, że udało się nam zostać rodzicami. Jednak przyjęliśmy to rodzicielstwo jako coś oczywistego dla dwojga ludzi połączonych w jedno sakramentem. Dopiero później, kiedy kolejne próby powiększenia naszej rodziny kończyły się stratą, zaczęliśmy widzieć w dzieciach Dar, który może nie być dany każdemu. Kiedy po wielu badaniach, konsultacjach, leczeniach odważyliśmy się spróbować jeszcze raz - okazało się, że dziecko nie przeżyje porodu. Mimo to wiedziałam, że je urodzę. Wtedy powróciliśmy do naszych dawnych, jeszcze narzeczeńskich rozważań o adopcji. Pomyśleliśmy sobie, że byłoby doskonale dla obu stron, gdyby udało się przyjąć maleńkie dziecko tuż po moim wyjściu ze szpitala po porodzie. Było to marzenie, które wydawało się trudne do zrealizowania, ale chciałam karmić dziecko piersią, szukałam też dla siebie ratunku przed smutkiem i żalem. Byłam przekonana, że właśnie teraz jest taki moment, a w przyszłości zawsze coś będzie utrudniało decyzję o adopcji.

Trafiliśmy do Ośrodka. "Na pierwszy ogień" wysłałam męża, dopiero na drugie spotkanie poszliśmy razem. Spotkała nas ogromna życzliwość, zrozumienie naszej sytuacji i pełna zaangażowania gotowość niesienia pomocy. Pamiętam, że wyszliśmy stamtąd radośni i pełni otuchy. A potem wszystko potoczyło się jak w pięknej bajce - jadąc do szpitala na poród, już wiedzieliśmy, że na oddziale preadopcyjnym czeka na nas maleńka dziewczynka - nasza wymarzona córeczka.

Wróciłam ze szpitala i zaraz mąż z synkiem, babcią i panią Dyrektor Ośrodka pojechali po nią. Moment przybycia córeczki do domu zawsze będę pamiętać i tę ogromną radość w głosie synka: "Mamo! Mamy córeczkę!". Wspaniałe było też, że mimo 7 tygodni przeżytych na butelce z mlekiem (które ją strasznie uczulało), córeczka zaczęła ssać moją pierś z takim zapałem i tak natarczywie, jakby to robiła od urodzenia.
Potem były też trudne chwile - musieliśmy odwiedzić wielu lekarzy specjalistów, rehabilitantów, żeby uwolnić ją od podejrzeń o porażenie mózgowe. Po prawie rocznych staraniach wszystko na szczęście udało się wyprostować.

Przybycie córeczki do naszego domu uratowało nas przed rozpaczą i zwątpieniem, których pewnie doświadczyłoby każde małżeństwo po śmierci dziecka. Nawzajem daliśmy sobie miłość, poczucie bycia potrzebnym i radość. Teraz często rozmawiamy z córeczką o tym, jak to obie byłyśmy nieszczęśliwe: ona sama w szpitalu, ja - bez córeczki w domu, jak obie płakałyśmy, bo nam było smutno, i jak bardzo byłyśmy szczęśliwe, kiedy się spotkałyśmy.

Znajomi różnie odnosili się do naszej decyzji o adopcji. Większość była przychylna, choć bez entuzjazmu. Byli też tacy, którzy straszyli nas genami po niewiadomych przodkach. Teraz, gdy spotykają naszą mądrą i prześliczną córeczkę, mają co najmniej głupie miny. Tylko nasi najbliżsi całym sercem zawsze nas wspierali. W nagrodę za to otrzymują ogromną miłość naszej córeczki.
Kochamy nasze dzieci tak samo mocno. Ich pochodzenie nie ma dla nas znaczenia. Oboje są dla nas prawdziwym Darem.


Zobacz także
Aneta Pisarczyk

Gdy dzieci dorastają rola rodziców się zmienia. Dorosłe dzieci szukają w nas raczej towarzyszy niż nauczycieli, osób wspierających niż mówiących, jak powinny żyć. Jak zatem budować dobre relacje z dorosłymi dziećmi, wtedy gdy ich decyzje i codzienne wybory budzą naszą dezaprobatę? Czy pouczać? Dawać rady? A może życzliwie wspierać i po prostu być blisko?

 
Roman Zając
Arka Przymierza jest jednym z tych tajemniczych artefaktów, które od wieków rozpalają ludzką wyobraźnię. Biblijny wątek dotyczący tej największej świętości religii żydowskiej w pewnym momencie urywa się. Stary Testament po prostu przestaje o niej wspominać nie podając powodu. Pytanie o to, co stało się z Arką Przymierza, od zawsze fascynowało biblistów oraz archeologów.
 
ks. Tadeusz Miłek
Mówi się, że jedyną na świecie sprawiedliwością jest śmierć, bo jest ona nieunikniona dla wszystkich. To prawda. Ale jak w życiu są równi i równiejsi, tak bywa i po śmierci. A ile kosztuje życie? Pytanie wydaje się być naiwne. Życie człowieka jest bezcenne. Tak jest przynajmniej w teorii, bo w praktyce...
 

___________________

 reklama
Działanie dobrych i złych duchów
Działanie dobrych i złych duchów
Krzysztof Wons SDS