logo
Piątek, 26 kwietnia 2024 r.
imieniny:
Marii, Marzeny, Ryszarda, Aldy, Marcelina – wyślij kartkę
Szukaj w
 
Posłuchaj Radyjka
kanał czerwony
kanał zielony
 
 

Facebook
 
Drukuj
A
A
A
 
Alessandro Pronzato
Modlić się gdzie, jak, kiedy, dlaczego
Wydawnictwo Salwator
 


Modlić się gdzie, jak, kiedy, dlaczego...

 

Różaniec, modlitwa osób przeciwstawiających się

Kiedyś istniał miesiąc maj.
Może jeszcze istnieje. Przynajmniej mam taką nadzieję, choć nie domagam się, by był tym z dawnych lat. W każdym razie z odrobiną nostalgii wspominam majowe miesiące z czasów mojego dzieciństwa.
W domu przyspieszało się nieco godzinę wieczerzy. Moja matka nie sprzątała ze stołu, poganiała ojca; trzeba było „iść na różaniec”.
Wieś znajdowała się na górze, była obwarowana, strzeżona przez zamek z wieżą i barokowy, majestatyczny kościół parafialny. Potem domy zaczęto budować niżej. Krańcowy punkt stanowił ładny kościół poświęcony Madonnie, otoczony polami. Tam, „u Madonny”, spotkania odbywały się w maju.
My, dzieci, biegaliśmy pośród łąk albo goniliśmy świetliki wzdłuż rowów. Proboszcz w komży i stule wychodził z kościoła, by nas „wyłowić”, zapowiadając: „ Szybko, śpiewają już Salve Regina!”

My natomiast wiedzieliśmy, że nie ukończono jeszcze odmawiać trzeciej dziesiątki różańca. Ale i tak byliśmy zadowoleni, że został nam udzielony rabat z połowy modlitwy różańcowej.
Stojąc w maleńkim prezbiterium, nie spuszczałem oczu z ławek po lewej stornie, gdzie siedziało kilka znanych mi osób. Była tam Tina ze sklepu monopolowego, Maria od piekarza, praczka Antonietta, Pinota, Esterina ze sklepu z wędlinami i serami, moja dawna nauczycielka… Wszystkie przesuwały paciorki na swych ogromnych różańcach. Czasami słychać było nawet szelest uderzania różańca o ławkę.
Dzisiaj myślę o tych kobietach. Wszystkie nosiły na ramionach nieludzki trud, bolesne przeżycia, poświęcenia, których nie da się opisać, drogo opłacone oddanie, wierność przewyższającą wszystkie doznane krzywdy.
W kilka lat później wieś miała stać się punktem strategicznym partyzantów, a okoliczne pagórki były kontrolowane przez ludzi oporu. Sądzę jednak, że te kobiety „stawiały opór” od zawsze. I nie mogę powiązać ich wzruszającego zachowania z odmawianiem różańca.

Różaniec stanowił ich dodatkowy sakrament. Sakrament, który tłumaczył ich niewiarygodną zdolność wytrzymywania trudów, nie poddawania się, nie wycofywania się, stawiania czoła twardym zobowiązaniom życia, przechodzenia pośród najbardziej wstrząsających zawieruch.
Ich wiara i ich szorstka materia ludzka były zszyte i związane silną nicią, lekko pogrubioną przez dziesiątki tysięcy Ave Maria.
Regularnie odmawiały również tajemnice radosne i chwalebne, ale niektóre z nich w życiu codziennym przesuwały ziarenka różańca, pozwalając sobie tylko na krótką przerwę, w jedynej formie protestu, w niekończącej się serii bolesnych tajemnic. Wydawało się, że Pan nieustannie wymyśla jakąś nową, specjalnie dla nich.
W Kościele moja matka zawsze miała pochyloną głowę. A ja, przysłuchując się pewnym wieczornym opowiadaniom, odniosłem wrażenie, że nie mogła pozbyć się tej niewygodnej pozy odkąd pracowała na polach ryżowych i była zmuszona pochylać się tak nisko, że czoło nieomal dotykało wody.
Różaniec mojej matki wymagałby osobnego opowiadania. Nigdy się nie zerwał. A przecież nie miała delikatnych rąk (gdyby istniały odpowiednie instrumenty, wykryłyby na mojej skórze, w niektórych punktach ciała, niedwuznaczne ślady matczynych palców …).

Gdy była ze mną na audiencji u Pawła VI, papież podarował jej cenny różaniec. Pokazywała go z dumą przyjaciółkom. Ale nigdy go nie używała. Zbyt był delikatny, bała się go uszkodzić. Miała zaufanie jedynie do swojego mocnego różańca, wytrzymałego na szarpnięcia, z ciemnymi lekko wyszczerbionymi ziarenkami o szarawym odcieniu.
Tę koronkę włożyłem jej do trumny. Była to ciągle ta sama, jaką widywałem w jej ręku, jako dziecko, w maju.
Gdy już jako kapłan wracałem do domu, zawsze pytała, ile części brewiarza już odmówiłem. Gdy wieczorem leżałem już w łóżku, brała moje spodnie, by koniecznie je wyprasować. Był to jej dyskretny sposób na upewnienie się, czy w kieszeni znajduje się różaniec. Gdyby go nie znalazła, obawiam się, że na mojej skórze „namaszczonej przez Pana”, znalazłyby się inne ślady…
Zdarzało mi się często, szczególnie w ostatnim okresie, że powracałem do domu w sercu nocy, oszołomiony autostradą, zmęczeniem i sennością, z podróży wręcz dramatycznej z powodu  nieprzeniknionej mgły.

Gdy tylko przekraczałem próg, gasło światło w jej pokoju i wydawało mi się, że słyszę charakterystyczne pobrzękiwanie wielkiego różańca odkładanego na nocny stolik. Mogła wreszcie zasnąć, westchnąwszy z ulgą. Również i tym razem wszystko poszło dobrze… Nie traciła mnie z oczu w ciemności nocy i mgły, co więcej, była moim pilotem z tym domowym radarem, przesuwanym, kto wie ile razy, przez kościste, drżące palce.
Radar. A może smycz. Tak, gdyż mam wrażenie, dzisiaj bardziej niż wówczas, że moja matka używała różańca jako smyczy. I z całych sił swej modlitwy ciągnęła mnie, bym nie zboczył z drogi. Ona wiedziała, że jest silniejsza ode mnie, pomimo moich studiów, przeczytanych książek, pielgrzymek po świecie, gdyż trzymała w ręce koronkę i wiedziała, jak jej używać.

Mogłem znajdować się nawet w Afryce. Ona rozciągała sznur i umieszczała na nim kilka tysięcy więcej czarnych, trochę zniszczonych, postarzałych ziarenek.
Ja z mojej strony posiadałem zadrukowany papier. Ona ziarenka Ave Maria. Brakowało propozycji. Nie muszę mówić, że na wadze to góra ziarenek przeważała całe tomy papieru zapisanego atramentem.
Mam prawo podejrzewać, że w niebie mojej matce udało się odzyskać stary, nierozłączny różaniec z linką, która nigdy się nie zerwała. Przyznano go jej jako nagrodę i jako narzędzie pracy. I rzeczywiście, czasami gdy próbuję zboczyć z drogi, czuję silne szarpnięcie…
I zdumiewam się, wyobrażając sobie, jak długa musi być ta opatrznościowa linka.
Uśmiechając się, szepczę: „Nawet tam w górze nie przekonano jej, by stosowała wobec mnie delikatniejsze metody”.

Na szczęście.
W ostatnich czasach nie brakowało ataków, prowadzonych przez pewnych zarozumialców, przeciwko różańcowej praktyce, określanej jako „przestarzała”, „anachroniczna”, „niwecząca poprawną pedagogię modlitwy”, „nie dającą się pogodzić z nowoczesną wrażliwością”, „o męczącej powtarzalności” i o „niewybaczalnej monotonii”.
Różaniec wyśmiany i szkalowany albo narażany na podejrzenia i pogardę.
Osobiście nigdy nie pozwoliłem się zastraszyć tymi mistrzami wiary „wypróbowanej w laboratorium teologicznym”.
Słuchając ich, myślałem zawsze, że potrzeba by było czegoś innego, by rozgromić nieustraszony zastęp kobiet, uszeregowanych w „formacje oporu”, razem z moją matką na czele.

Stara koronka „trzyma się” doskonale. Wytrzymała najbardziej wstrząsające uderzenia, jakie spadały na te istoty. I z pewnością znakomite formułki, wypowiedziane przez osoby kręcące nosem, nie zdołają zerwać tej cienkiej nici, mocniejszej od niejednej stalowej liny.
Również nasze życie wiary „trzyma się” dzięki tej koronce.
Przesuwając ziarenka, możemy odnaleźć sens naszej egzystencji, doczepić ją do tajemnicy, badać nowe terytoria, być „chronionymi” przez matczyną obecność, prowadzonymi na drodze przez tę niewidzialną linkę (chodzi o linkę, która nie ogranicza naszej wolności i nie pozwala wejść w niezliczone zniewolenia dzisiejszego społeczeństwa).

Różaniec może uczynić nas ludźmi stawiającymi opór. Opierającymi się modzie, postępującemu barbarzyństwu, głupocie, łajdactwu, propagandzie, powierzchowności.
Pozwólmy, by niektórzy wyśmiewali się czy uśmiechali pobłażliwie.
Wydaje się, że życie jest nadal sprawą poważną.
Był kiedyś miesiąc maj.
Może jest jeszcze dzisiaj.
Nie powinno być trudno znaleźć osoby posiadające nieugiętą wolę „oporu”.


 

Fragmenty książki Alessandro Pronzato "Modlić się gdzie jak kiedy dlaczego"
http://www.katolik.pl/index1.php?st=ksiazki&id=792
Do nabycia w sklepie internetowym Wydawnictwa Salwator:
www.salwator.com


Zobacz także
Teresa Sawicka
Modlitwa rodzi się z potrzeby chwili. Od dwudziestu pięciu lat prowadzę wraz z moją siostrą, Martą, kuchnię dla ludzi samotnych, chorych i ubogich. Niejednokrotnie nasza działalność natrafiała na przeszkody, wobec których mogłyśmy bezradnie rozłożyć ręce. W tych krytycznych momentach, a było ich niemało, w podniszczonym zeszyciku dzieliłam się swymi problemami ze św. Józefem...
 
Justyna Zygmunt

Duchowością franciszkańską żyję na co dzień. Gdyby ona nie była aktualna i nie przemawiała do mnie tu i teraz, nie realizowałabym jej. Przesłanie Świętego Franciszka nie traci na aktualności. Przykład jego życia stale pociąga do trwania we wspólnotach franciszkańskich.

 

Paulina, Celina i Agnieszka opowiadają, jak Pan Bóg działa w ich codzienności za sprawą Świętego z Asyżu, w rozmowie z Justyną Zygmunt

 
Jacek Salij OP
Nie wierząc na serio w życie wieczne, nie da się być chrześcijaninem. Życie chrześcijańskie ze swojej istoty jest drogą do życia wiecznego. Człowiek może uznać swoje życie za bezcelowe. Czy miał rację Dostojewski, że otwiera to drogę do odczłowieczenia? 
 

___________________

 reklama
Działanie dobrych i złych duchów
Działanie dobrych i złych duchów
Krzysztof Wons SDS