logo
Sobota, 27 kwietnia 2024 r.
imieniny:
Sergiusza, Teofila, Zyty, Felicji – wyślij kartkę
Szukaj w
 
Posłuchaj Radyjka
kanał czerwony
kanał zielony
 
 

Facebook
 
Drukuj
A
A
A
 
Jacques Marin
Ogień i radość. Ewangelizacja w Duchu Świętym
Wyd Marianow
 


Ta książka nie jest kolejnym pobożnym apelem do księży i zakonników, jakoby ewangelizacja była tylko „ich sprawą”. To wezwanie do wszystkich ochrzczonych, żeby jeszcze raz przyjrzeli się swojemu chrześcijańskiemu dowodowi tożsamości i tym wszystkim racjom, które pozwalają im nazywać się ludźmi wierzącymi.

 
Wydawca: PROMIC Wydawnictwo Księży Marianów
Rok wydania: 2012
ISBN: 978-83-7502-335-0
Format: 116x190 Stron: 416
Rodzaj okładki: Miękka
 
 
Kup tą książkę
 

 

Rozdział 2

Przełom


CO TAKIEGO WŁAŚCIWIE
dokonało się we mnie pod koniec 1974 roku w chwili wylania Ducha Świętego? Pozostałem tym samym człowiekiem, księdzem robotnikiem, a jednak wszystko uległo przemianie. Prawdę mówiąc, zmieniłem się przede wszystkim ja sam. Duch Święty najpierw dokonuje oczyszczenia. Wiedziałem o tym, ponieważ tak mnie uczono. Jednak dopiero po dziewiętnastu latach kapłaństwa dane mi było tego osobiście doświadczyć.

Kilka miesięcy później podczas spotkania ekumenicznego osoba, która była jednym ze świadków mojego duchowego przełomu i już widziała pierwsze jego owoce, podarowała mi niedużą książkę Watchmana Nee La libération de l'Esprit. Mowa w niej o uwolnieniu, jakiego faktycznie wówczas doznałem. Dzięki tej lekturze odkryłem, że dogłębne wyzwolenie, którego tak bardzo potrzebowałem, musiało przybrać kształt szczególnego rozbicia własnego "ja". Właśnie ono było pierwszym, koniecznym warunkiem tego, żebym mógł się stać posłusznym i wiernym narzędziem Ducha Świętego.

Owo konieczne i jakże dobroczynne rozbicie, dokonane przez Ducha, pozwoliło mi – o czym mogłem później wielokrotnie świadczyć – przejść od sługi "nieużywalnego" do sługi "nieużytecznego", czyli sługi nie na wzór tego świata, ale Ewangelii: "Tak i wy, gdy uczynicie wszystko, co wam polecono, mówcie: "Słudzy nieużyteczni jesteśmy; wykonaliśmy to, co powinniśmy wykonać"" (Łk 17, 10).

Uświadomiłem sobie wszystkie opory, jakie Duch Święty musiał we mnie przełamać, a których wcześniej nie dostrzegałem w sobie jako przeszkód dla Bożego działania. Dana mi więc została łaska, ale dla służenia braciom. Prawdziwie żyje w Duchu jedynie ten, przez kogo Bóg może się objawiać i działać. Trzeba jednak najpierw umrzeć sobie. W przedziwny sposób dochodzi do tego w konkretnym czasie, ale każdego ranka mamy powtarzać "tak", dzięki czemu Jezus dokonuje w nas i poprzez nas całej reszty. Wypełnia się wtedy słowo: "Jeśli ziarno pszenicy, wpadłszy w ziemię, nie obumrze, zostanie samo jedno, ale jeśli obumrze, przynosi plon obfity" (J 12, 24).

Duch Święty przejmuje stery naszego życia i pozwala nam doświadczać nowych, nieprzewidzianych łask, a także odnowienia tych, które wcześniej otrzymaliśmy. Uświadamiamy sobie wówczas, że naszej relacji z Bogiem, jak też powierzonej nam posługi, choćby kapłańskiej, nie dzierżymy już w swoich rękach.

Moja osobista modlitwa stała się dużo bardziej żarliwa, ale pojawił się w niej na przykład dar łez, i to zarówno w trakcie celebracji Mszy świętej, jak i podczas rozważania słowa Bożego. Czułem, że "mój kielich jest przeobfity" (Ps 23, 5). Doświadczałem głębokiej duchowej radości, widząc, że w końcu pokonana została we mnie pyszna wspaniałomyślność dokonywania rzeczy dla Boga – wszystko to wydało mi się czymś śmiesznym, powierzchownym, bezowocnym. Do tej pory to ja zajmowałem całą przestrzeń, a teraz wreszcie zacząłem zostawiać Bogu miejsce. Takie były skromne początki...

Również na płaszczyźnie posługi kapłańskiej musiałem się nauczyć, że łaska Boża mnie przerasta. Przestałem organizować sobie życie; zresztą bardzo szybko to mi obrzydło. Wtedy właśnie Pan sprezentował mi jakby lustro, które ustawił przed moimi oczami. Kiedy tylko chciałem zadziałać według starego sposobu – zgodnie z którym przede wszystkim liczyło się moje "ja" - widziałem, jaki jestem śmieszny. Śmiałem się sam z sobie: "Jacques, to przecież znowu ty! No już, wracaj szybko do Ducha Świętego!".

Po kilku tygodniach spotkałem na wspólnej modlitwie siostrę Marie-Luce, mieszkającą w jednym bloków. Poprosiła mnie, żebym poszedł z nią do jednego chorego człowieka. Zgodziłem się. Kiedy dzwoniliśmy do drzwi, siostra powiedziała: "Jacques, będziemy prosić Jezusa, żeby go uzdrowił. To bardzo ważne. Pomodlisz się za niego". Z korytarza wyszła do nas jakaś kobieta: "Ach, przyszliście odwiedzić mojego syna". Przywitaliśmy się, powiedziałem, że jestem księdzem. Dostrzegłem w jej oczach niepokój. Weszliśmy do pokoju. Chory, mocno wychudzony, leżał na boku. Siostra zagaiła: "Przyprowadziłam do ciebie księdza. To ksiądz robotnik". Zacząłem: "Bracie, przynoszę ci...". I miałem powiedzieć: "pokój", a on wszedł mi w słowo, mówiąc: "rewolwer?". Co za niespodzianka! A siostra wcześniej mówiła mi, że to są chrześcijanie...

Poprosiłem Pana, żeby podpowiedział mi jakieś słowa, co też uczynił. Nie pamiętam, co wówczas mówiłem. W pewnym momencie chory rzekł: "Siostro! Tam, w nocnej szafce jest Nowy Testament. Mogłaby mi Siostra nieco poczytać... Dawno tego nie robiłem". Tak też uczyniłem.

Nie przypominam sobie czytanego wówczas fragmentu. Sprawa była już nie w naszych rękach - ani siostry, ani moich. Siostra zwróciła się do chorego: "Przyszliśmy nie tylko cię pozdrowić. Będziemy modlić się o twoje uzdrowienie. Jacques właśnie dlatego przyszedł. No, Jacques, zaczynaj!".

Miałem wrażenie, że zaraz się przewrócę. Śmiało nawiązałem do Ewangelii: "Jezu, Ty powiedziałeś, że na chorych ręce kłaść będą, a ci odzyskają zdrowie. Więc teraz, Panie, wysłuchaj modlitwy swoich dzieci. Duchu Święty, przyjdź w swojej mocy i sile, aby działać w ciele tego brata, który uważa się za straconego. Przywróć mu zdrowie, a także nadzieję". Położyłem mu ręce na czole i nagle chory zaczął się tak gwałtownie pocić, że moje dłonie zrobiły się mokre, co mnie bardzo zdziwiło. Kiedy mamy do czynienia z chorym tak wyraźnie osłabionym, roztropne jest nieprzedłużanie wizyty. Dlatego wyszliśmy.

Dwa dni później byłem w tym samym mieście i, gdy wybiło południe, nagle przemknęła mi przez głowę myśl, żeby wstąpić do sióstr. Zastałem siostrę Marie-Luce. "Czy zjemy razem posiłek? – zapytała. – Jestem sama, sióstr dziś nie ma". Miałem do domu jakieś pół godziny drogi. Zostałem. Pomodliliśmy się. Nigdy nie zapomnę, że na talerzu leżały akurat dwa kawałki pasztetu. Zaczęliśmy jeść. Zagadnąłem: "I nic mi nie powiesz?". "Nie, poczekaj chwilę." "No dobrze, ale co się dzieje?" – dopytałem się. "Zaraz! Nie jestem w stanie ci tego powiedzieć" – odrzekła. "Nie spiesz się" – dodałem. Wtedy siostra powiedziała: "Przed chwilą na ulicy spotkałam mamę chorego, za którego się modliłeś. Nie wiedziałeś, co mu było. Teraz ci powiem. Ten chrześcijanin ma trzydzieści jeden lat. Od siedemnastego roku życia cierpiał na chorobę Heinego-Medina. Mając odpowiednio przystosowany samochód, odwiedzał wielu biednych ludzi i opiekował się nimi. Ale ostatnie lato było wyjątkowo upalne. Niespecjalnie uważał i nabawił się ran na pośladkach. Nikomu tego nie powiedział. Rany się otworzyły, zrobiły się dwie odleżyny, których mimo pielęgnacji nie udało się wygoić. Lekarz zabronił mu siadać, nakazał leżeć tylko na brzuchu lub na boku. I tak było przez ostatnie pół roku. Dziś rano jego mama, zmieniając opatrunki, zauważyła, że po jednej stronie nie ma w ogóle ran, a druga strona wyleczona jest w trzech czwartych". Oznaczało to, że uzdrowienie jest w trakcie. "Przyszedł lekarz i stwierdził: "Nareszcie leki zadziałały. Za tydzień będzie mógł wstać". Teraz rozumiesz...".

Siedziałem z rozdziawioną buzią. Nie miałem na nic ochoty, a zwłaszcza na jedzenie. Zaczerpnąłem powietrza i nasunęły mi się słowa, których do końca życia nie zapomnę: "Panie, jakże jesteś wielki! Jakże jesteś wielki!". Wcześniej pewnie bym powiedział: "Jakże jesteś dobry!". Ale w tym: "Jesteś wielki!" zawiera się dużo więcej...

To naprawdę wstrząsające spotkać Pana tak potężnie działającego, by uzdrowić chorego człowieka. Najpierw jednak miałem pozwolić na podobny wstrząs we własnym życiu. Z Maryją Panną mogliśmy powiedzieć: "wielkie rzeczy uczynił mi Wszechmocny" (Łk 1, 49).

To był – jak napisała siostra Kim Collins – "dopiero początek". Po wylaniu Ducha Świętego z tygodnia na tydzień wzbierał we mnie przekaz Magnificat, płynąc z serca wdzięcznego, zdumionego i zachwyconego potężnym działaniem Ducha w duszach, sercach i ciałach ludzi, którzy ufnie Mu się powierzali.

Prawie wszędzie wierni pytali, czy miałbym czas ich wyspowiadać. Inni wybuchali płaczem i trzeba było ich pocieszać. Jeszcze inni prosili, żebym położył na nich ręce, by uzdrowić ich z rozmaitych chorób. W końcu nie było to nic nowego, wszystko bowiem zapisane zostało w Ewangelii: miłosierdzie, współczucie, uzdrowienie... Jednak przez pierwszych dziewiętnaście lat kapłaństwa słabo dostrzegałem te łaski. A wszystko zostało mi dane. Trzeba było tylko powiedzieć "tak", aby przyjąć... Dotyczyło to mnie, jak też tych, którzy łaknęli łaski Boga i przychodzili jej szukać u mnie, Jego sługi.

Życie każdego chrześcijanina jest w istocie charyzmatyczne, ale powinno być takie również w działaniu. Każdy z nas ma najpierw powiedzieć "tak" Duchowi Świętemu. Jest to warunek konieczny, by zobaczyć Jego działanie i mieć udział w wielkich rzeczach Bożych. Pamiętajmy, że Duch może i chce działać w każdej sytuacji, ale czyni to w potężniejszy sposób, kiedy Lud Boży gromadzi się na uwielbieniu.

Szczególnie głębokim przeżyciem były dla mnie pierwsze wielkie spotkania: w Rzymie i Paray-le-Monial w 1975 roku, w Lyonie dwa lata później, w Strasburgu w 1982 roku oraz w Ars w latach 1983-1986.


Zobacz także
Michał Gryczyński
Tajemnica jest czymś, ważnym dla religii. Gdyby nie tajemnice wiary, które próbujemy nieudolnie zgłębiać moglibyśmy powątpiewać w Boskie pochodzenie chrześcijaństwa. Nawet św. Tomasz z Akwinu, głosił, że nasza znajomość Boga jest właściwie wiedzą niewiedzy, więc wypada pogodzić się, że Bóg w Trójcy Jedyny jest niepojęty...
 
ks. Tadeusz Chromik SJ
Adwent to czas tęsknoty za Jezusem, czas wyglądania na Jego przyjście. Przenosimy się myślami w te długie tysiąclecia przed Chrystusem, kiedy na świecie była tylko obietnica zbawienia i ludzie niecierpliwie oczekiwali na jej wypełnienie.
 
 
Maciej Zinkiewicz OFMCap
Przeglądając listy Ojca Pio, możemy natrafić na wiele fragmentów, które wydają się trudne do pogodzenia ze sobą. Raz widzimy w nich człowieka, który uważa siebie za grzesznika, niegodnego i niezdolnego do tego, by należycie odpowiedzieć Bogu. Kiedy indziej natomiast nie waha się on wskazywać na siebie jako wzór do naśladowania, a nawet znak dany przez Boga. Jak wyjaśnić te sprzeczności? 
 

___________________

 reklama
Działanie dobrych i złych duchów
Działanie dobrych i złych duchów
Krzysztof Wons SDS