"FASCINOSUM ET TREMENDUM"
Jesteśmy przyzwyczajeni do traktowania Boga z dobrodusznością, która graniczy z lekceważeniem czy pogardą. Fakt, że On jest niezbędny w naszym życiu na przestrzeni dziejów; że On jest w nas od początku, jak odbicie w negatywie, jako konieczność; fakt, że objawia nam się jako Ojciec - nie zwalnia nas z poczucia strachu i obawy, jakie powinniśmy mieć, podchodząc do Niego. On jest źródłem i celem naszego życia. Towarzyszy nam w każdej myśli i w każdym wyborze. Na każdym kroku. W każdym słowie. Jest z nami. Stał się, w Synu, jednym z nas. A mimo wszystko, przewyższa nas niepomiernie. Nie należy do kategorii bytów skończonych. Nie jest osobą ludzką na równi z nami. Towarzysz drogi, prowadzi nas, podtrzymuje, popycha do przodu. Podmiot, do którego możemy się zwrócić, jest też tym, który sprawia, że my jesteśmy podmiotami i On pierwszy zwrócił się do nas. W nim poruszamy się, oddychamy i jesteśmy.
Bycie "przed" Bogiem - przed Nim i przenikniętym Nim - sprawia, że drżę z podziwu. Sprawia, że jestem wzruszony, oddając się Mu. (Nawet jeśli gdzieś w środku jestem suchy jak wióry).
Jest zawsze pewna "dialektyka" pomiędzy dystansem pełnym uwielbienia i słodkim przyciąganiem do Boga. Lecz kiedy serce naprawdę "czuje" - w sposób niewyrażalny słowami - Obecność Boga, nie chodzi już wtedy o opanowanie czy zrównoważenie uczuć pozornie sprzecznych: fascynacji i prawie strachu. Obawa jest obawą tego, kto kocha. Miłość jest miłością tego, kto obawia się, że nigdy nie będzie kochał wystarczająco mocno.