logo
Piątek, 26 kwietnia 2024 r.
imieniny:
Marii, Marzeny, Ryszarda, Aldy, Marcelina – wyślij kartkę
Szukaj w
 
Posłuchaj Radyjka
kanał czerwony
kanał zielony
 
 

Facebook
 
Drukuj
A
A
A
 
Wakacyjne spotkania z Bogiem A.D. 2002
materiał własny
 


Regulamin Konkursu
Konkurs trwał w miesiącach sierpień-wrzesień 2002 r. 
Tematem były opowieści o wakacyjnych spotkaniach z Bogiem. (np. na Mszy Świętej na krakowskich Błoniach podczas wizyty Ojca Świętego, ale także podczas różnych wycieczek, na rekolekcjach, wędrówkach po górach, pieszych pielgrzymkach lub zwyczajnie pośród codziennych zajęć...)

 

Konkurs - Wakacyjne spotkania z Bogiem - miejsce I

Wakacje w Elblągu

Moja wiara zawsze była jasna i uporządkowana. Upadki owszem, ale raczej niegroźne dla Zbawienia, a jeżeli już, to z szybkimi powrotami. Bóg jest, to nie ulega wątpliwości. Tylko że czasami trzeba się zakochać w Stwórcy żeby dostrzec pewne z pozoru oczywiste rzeczy w naszym życiu. "Ta jedna chwila dziwnego olśnienia kiedy ktoś nagle wydaje się piękny"...

Wakacje 2002 zaplanowałam tak, żeby ani chwili nie zmarnować. Odwiedziłam dawno nie widzianą Przyjaciółkę w Warszawie, Najwspanialszą Na Świecie Gosię, byłam na Festiwalu Piosenki Chrześcijańskiej w Węgorzewie, a potem w lipcu pojechałam na Forum Młodych do Dobroszyc. Forum było czasem naładowania wewnętrznego, przygotowania mnie do czegoś ważnego, tylko że ja jeszcze o tym nie wiedziałam. Wróciłam naładowana miłością, byłam gotowa rozdawać ją garściami na ulicy, tyle dobroci otrzymałam od ludzi stamtąd, że chciałam się nią podzielić. I nagle przyszła wiadomość o chorobie cioci Moniki, siostry mojej Babci. W międzyczasie okazało się, że zaplanowany wyjazd do Gdańska nie dojdzie do skutku (nóż w serce, bo miasto Gdańsk kocham najbardziej na świecie i wakacje bez Bałtyku to jak Rzym bez papieża). Mówi się trudno, pomyślałam. Wtedy Babcia zażądała wyjazdu do chorej cioci, do Elbląga. Myślałam, że na tydzień, może dwa, nie dłużej. Zgodziłam się bez wahania, w końcu Babcia też ma chore serce i sama sobie tam nie poradzi, ktoś musi czuwać nad wszystkim. Dwa lata temu spędziłam sierpień opiekując się Babcią, bo mając tętniaka na mózgu przeleżała blisko dwa miesiące w szpitalu nie mogąc się samodzielnie umyć czy nawet dojść do łazienki. Teraz przyszła kolej na ciocię chorującą na raka. Miała operację, wycięto jej guz, i jak to zwykle bywa przy takich chorobach trzeba być przy chorym choćby po to, żeby nie był sam.

Elbląg... Kojarzy mi się przede wszystkim z gruszkami wujka Romana (brata Babci) i szpitalem (z powodu pobytu tam Babci dwa lata temu). Oddział onkologiczny to przede wszystkim wyzierające ze wszystkich kątów cierpienie i taka wielka ilość smutku. Przechodząc korytarzem niechcący zaglądając do sal widzi się przerażonych swoim stanem ludzi którzy najczęściej już obojętnie przyjmują kolejne wiadomości o pogarszającym się zdrowiu. A pośród tego wszystkiego moja niezniszczalna ciocia Monika która w razie bólu zagryza wargi i uśmiecha się twierdząc, że wszystko jest w porządku. Cudowna kobieta, jakże różna od mojej Babci wiecznie narzekającej na zdrowie i rzadko uśmiechniętej. Przez pierwsze dni żyłam trochę w szoku. Nie lubię szpitali ze względu na smutek je otaczający, a oddział onkologiczny to nie jest najlepsze miejsce do spędzania wakacji. Miałam żal do całego świata o to, że nie mogę wstawać w południe, chodzić gdzie chcę i przede wszystkim być z dala od nieszczęścia. Dużo myślałam, w końcu byłam tam prawie sama i miałam na to dużo czasu. Aż wreszcie przyszła niedziela. Ilekroć odwiedzałyśmy z Babcią ciocię chodziłyśmy do kościoła św. Wojciecha, ale postanowiłam zmienić ten zwyczaj i pójść do pięknego barokowego kościoła św. Piotra i Pawła ojców jezuitów.

To była jedna z mądrzejszych rzeczy jakie zrobiłam podczas mojego pobytu tam. Wyspowiadałam się i było mi dużo lżej. Już nie wnosiłam skarg to Boga dlaczego ja, ale pytałam, co jeszcze mogę zrobić dobrego. To był początek PRZEMIANY. Żeby wytrzymać z Babcią Melą potrzeba wielkiej wyrozumiałości dla przyzwyczajeń i cierpliwości żeby nie wybuchnąć. Ja mam trudny charakter we współżyciu i cenię samodzielność. Babcia tego nie potrafiła zrozumieć co prowadziło do krótkich ale męczących spięć. Żeby tego uniknąć chodziłam do kościoła księży Salwatorianów (do których mam szczególny sentyment ze względu na dobro, którego od nich doświadczyłam). To nie jest piękna świątynia w której jest "wymodlone" powietrze. Z zewnątrz jest to szopa zalana smołą, żeby dach nie przeciekał, a w środku goły beton i rzędy krzesełek, których oparcia w pewnej pozycji wbijają się w kręgosłup. Weszłam tam z wewnętrznym niepokojem, burzą w sercu. Znowu pokłóciłam się o jakiś drobiazg z Babcią, ciocia miała Dzień Złego Samopoczucia i bałam się jej zdrowie, a na dodatek poczułam taką tęsknotę za domem...

Brakowało mi człowieka. Takiej osoby z którą mogłabym porozmawiać o pogodzie. Człowiek jest istotą stadną i samotność na dłuższą metę bardzo go męczy. Weszłam do świątyni i pomyślałam o stajence. Biedny Pan Jezus, nawet na przyzwoite mieszkanie go nie stać. Rozpłakałam się, musiałam się do kogoś przytulić. Więc przytuliłam się do Boga. Ogarnęła mnie taka fala ciepła, w serce wlał się spokój a przechodzący koło mnie ksiądz zapytał: "co ci jest dziewczynko?" a ja po prostu spotkałam się z Bogiem. Na komunię czekałam z wielką niecierpliwością, aż drżałam podchodząc do Ciała Chrystusa. Odchodząc od kapłana z Chrystusem wewnątrz serca spojrzałam na kościół. Na moment wlało się w niego światło z zewnątrz, ostatni krzyk zachodzącego słońca i ogarnęła mnie wielka radość, bo to przecież wszystko dla nas. Poczułam się jak człowiek któremu pozwolono wejść do nieba. Jakże szczęśliwi muszą być święci mający na stałe Boga! Po Mszy św. w głowie miałam Glorię, wychodząc ze świątyni uśmiechałam się do napotykanych ludzi i ze spokojem wracałam do troskliwej Babci.

Pomyślałam, że właściwie do szczęścia brakuje mi tylko człowieka z którym mogłabym się podzielić moją radością i postanowiłam zaraz po powrocie napisać do mojej Przyjaciółki Kamili czekającej w domu i z nią się tymi wszystkimi emocjami podzielić. W końcu nieczęsto zdarza się taka chwila olśnienia, kiedy dostrzegamy Boga Pięknego i Kochającego. Nieczęsto dociera do naszej świadomości fakt, że Jego uczucie jest stałe i niezmienne. Kocha w nas zalety ale także i wady, nawet te najgorsze przywary. I nagle podchodzi do mnie nieznajomy chłopak i mówi mi, że Bóg jest wspaniały, że to cudowny dar, że opiekuje się nami. Zbaraniałam. Przecież myślałam w tej chwili dokładnie to samo wylewając swoje szczęście na zdziwionych przechodniów. Nieczęsto zaczepiają mnie obcy ludzie na ulicy mówiąc, że Bóg kocha także mnie. Potem wracaliśmy razem i okazało się, że on jest z seminarium i miał taką potrzebę podzielenia się z kimś miłością Boga. To nie był przypadek, że w owej chwili zaczepił mnie ów człowiek. Nic nie spotyka nas przypadkiem.

Wróciłam do Babci i mocno się do niej przytuliłam. Boże, Jesteś wielki i słusznie Cię chwali wszelkie stworzenie... Dla obserwatora z zewnątrz jest to być może nic nie warte zdarzenie, ale mnie ten jeden wieczór na początku sierpnia pozwolił przetrwać pobyt w Elblągu bez narzekania i nauczył mnie pokory. Idąc do szpitala dzieliłam się moją radością z chorymi uśmiechając się do nich. Jedna pani leżąca z ciocią na sali popłakała się kiedy uścisnęłam ją za rękę (przeszła bardzo ciężkie operacje i nie wiadomo, czy zabiegi okażą się skuteczne). Słowem: ten wyjazd był potrzebny żebym na nowo mogła zakochać się w Bogu, który w ten a nie inny sposób postanowił przyciągnąć mnie do siebie. Jeszcze nie raz odejdę, skręcę w niewłaściwą drogę, ale mam pewność, że mój Bóg będzie czekał na odwzajemnienie swej miłości i myślę, że jest to najpiękniejszy prezent, jaki nam, ludziom, mógł ofiarować Pan Bóg.

Agnieszka Ilwicka


Zobacz także

___________________

 reklama
Działanie dobrych i złych duchów
Działanie dobrych i złych duchów
Krzysztof Wons SDS